"Sieranevada"

Nie mogłam opuścić najnowszego rumuńskiego filmu - "Sieranevada" Cristi Puiu, ojca filmowych sukcesów kina znad Dunaju. W każdym razie to od "Śmierci pana Lazarescu" zaczął się triumfalny pochód przez festiwale rumuńskich reżyserów, co podobno niekoniecznie przekłada się na popularność wśród ich rodaków. Taką informację gdzieś kiedyś przeczytałam, za jej prawdziwość nie ręczę, chociaż wydaje mi się dość wiarygodna. "Sieranevada" w polskich kinach masowo na pewno oglądany nie będzie, to film dla koneserów. Trwa niemal trzy godziny, akcja prawie cały czas toczy się w ciasnym, zagraconym mieszkaniu, w którym rodzina spotyka się na stypie w czterdziestym dniu od śmierci (albo pogrzebu, nie zapamiętałam) zmarłego ojca. Nic specjalnego się nie wydarzy poza kłótniami, nieporozumieniami, rozmowami. Rodzinna psychodrama, portret rumuńskiej klasy średniej, na którym i my możemy się odnaleźć. Film jest znakomicie zrobiony. Sposób prowadzenia kamery sprawia, że widz ma wrażenie uczestnictwa w tym spotkaniu. Jakbyśmy byli w środku. Słyszymy i widzimy tyle, ile widzi i słyszy ktoś, kto w tej stypie uczestniczy. Goście i domownicy rozchodzą się po mieszkaniu, stale krążą pomiędzy pokojami a kuchnią, jak to w takich przypadkach bywa, więc jasne jest, że nie można być na raz wszędzie, słyszeć i widzieć wszystkiego. Kamera najczęściej śledzi bohaterów z perspektywy przedpokoju, zaglądając tylko do klaustrofobicznych wnętrz. Czasem zapuszcza się do jednego z pokoi albo do kuchni. Ta klaustrofobiczna atmosfera w połączeniu z agresją, która bije od bohaterów, jest dość męcząca, ale myślę, że to zmęczenie celowe. Mnie "Sieranevada" podobała się bardzo, ale, podkreślam jeszcze raz, na pewno nie jest to film dla każdego. A kto już widział, może czytać dalej.

Niemal od pierwszej sceny atakują widza krzyk i agresja. Bohaterowie nie rozmawiają ze sobą, oni na siebie warczą, mają pretensje, mówią podniesionym głosem, są zniecierpliwieni, źli, obwiniają się o wszystko, zrzędzą. Na zaciętych twarzach widać złość. Tak wygląda pierwsza rozmowa Larego z żoną prowadzona w samochodzie, podobnie jest na rodzinnym spotkaniu, a chyba najbardziej uderza scena na ulicy, kiedy uczestnicy zajścia i przypadkowi świadkowie obrzucają się wyzwiskami, przeklinają, krzyczą, a wszystko z powodu  źle zaparkowanego samochodu. Niewiele brakuje, aby doszło do rękoczynów. Skąd my to znamy?

Podobnie jest na stypie. Niemal każdy do każdego ma jakieś pretensje, niemal wszyscy obwiniają się o coś. Członkowie rodziny kłócą się o sprawy drobne, zupełnie nieistotne, ale ogromne emocje budzi też stosunek do komunistycznej przeszłości. Ciotka wspominająca z rozrzewnieniem czasy Ceausescu wywołuje falę agresji u swojej siostrzenicy (?) (nie zawsze łatwo zorientować się w stopniu pokrewieństwa bohaterów), która tak bardzo jest wzburzona, że reaguje płaczem. Wychodzą na jaw niewierności, zdradzona żona bez żenady wywleka na wierzch szczegóły, którymi niekoniecznie trzeba się dzielić publicznie. Młodsze pokolenie snuje teorie spiskowe, których skarbnicą jest  internet.

Stypa okazuje się być tylko atrapą, wydmuszką. Liczy się obrzęd, dochowanie tradycji, za którą nic się nie kryje. Nie ma w tym ducha, namysłu, refleksji, przeżycia, skupienia, prawdziwej żałoby. Jest pustka. Trzeba tylko przejść przez kolejne religijne i ludowe rytuały. Ich strażniczkami są wdowa po zmarłym i jego córka. I chociaż skrupulatnie pilnują wszystkiego, to chyba nie bardzo wiedzą, dlaczego tak robią. W pewnym momencie zniecierpliwiony syn zarzuca to matce. Ktoś inny uczestniczy w modlitwie prowadzonej przez popa, bo chce posłuchać śpiewu. tak ładnie śpiewają, powie. To wszystko odbywa się gdzieś pomiędzy gotowaniem, nakrywaniem, wychodzeniem po zakupy, kłótniami, bezsensownymi rozmowami. Stale ktoś wchodzi i wychodzi, rodzinna wspólnota rozpada się. Jakby tego było mało stypę zakłócają nieproszeni goście, co pogłębia jeszcze chaos.

Wśród mniejszych i większych awantur, wśród pretensji, wzajemnego oskarżania się nie ma atmosfery dla żałoby. Nikt tu o zmarłym nie rozmawia, nikt go nie wspomina, nie opłakuje. Po co się spotykają? Bo taka tradycja, bo tak wypada, bo matka i córka tego chcą, chociaż nie potrafią zbudować odpowiedniej atmosfery. Znamienne jest, że Lary dopiero w samochodzie, a nie w czasie nieudanej stypy, wspomina zmarłego ojca, przywołuje obrazy z dzieciństwa, a w końcu się rozkleja. I nawet do wspólnego posiłku nie udaje się zasiąść, bo stale staje na przeszkodzie. Kiedy wreszcie można zjeść spóźniony obiad, część gości już wyszła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty