Powieść "Limassol" izraelskiego pisarza Yishai Sarida (Filo 2016; przełożył Michał Sobelman) przeczytałam trochę przez przypadek. Jeszcze niedawno nie miałam pojęcia ani o książce, ani o jej autorze, ani o wydawnictwie Filo. Yishai Sarid w październiku odwiedził Polskę i wziął udział w dyskusji o współczesnej prozie izraelskiej, obok Eshkola Nevo i Zeruyi Shalev. Spośród tej trójki był jedynym pisarzem, którego nie tylko nie czytałam, ale nie wiedziałam o jego istnieniu. Rzuciłam się do internetu i tak trafiłam na tę powieść. Jeszcze zdanie o wydawnictwie, które wydaje ... poradniki, książki kucharskie i od niedawna serię Współczesna Proza Izraelska. No cóż, zabawne. Jako miłośniczka literatury izraelskiej mam nadzieję, że seria nie okaże się efemerydą (na razie wyszły trzy pozycje). Mam też nadzieję, że Filo wyda inne książki Yishai Sarida.
Bo "Limassol" to powieść całkiem interesującą, poruszającą i stawiającą czytelnika w bardzo niekomfortowej sytuacji. Jak czytam w notce wydawniczej, mogłaby śmiało stanąć na półce obok książek Johna le Carre. Tego zweryfikować nie jestem w stanie, bo Johna le Carre nie znam, czego może i żałuję, ale, po raz kolejny powtórzę, trudno czytać wszystko. Mam jednak wątpliwości, bo "Limassol" to wprawdzie powieść sensacyjna, ale moim zdaniem nie intryga jest tu najważniejsza. Oczywiście byłam ciekawa, jak ta historia się skończy, co zrobi główny bohater, pracownik izraelskiego wywiadu, jaką drogę wybierze. Muszę przyznać, że nie pomyliłam się w swoich przewidywaniach, ale równie dobrze ta historia mogła skończyć się inaczej. Ja jednak nie nazwałabym "Limassol" ani thrillerem, tak prezentuje ją wydawca, ani powieścią sensacyjną, bo dla mnie najważniejsza jest tu psychologia. To bohater jest w centrum. To, co myśli, co czuje, co przeżywa.
Jego zadaniem jest przesłuchiwanie podejrzanych o terroryzm. To często wyścig z czasem. Tak jest i tym razem. Po mieście krąży nafaszerowany dynamitem Palestyńczyk, który chce się wysadzić, służby wiedzą, kim jest, ale nie wiedzą gdzie się znajduje. Przesłuchiwani są członkowie jego rodziny, przyjaciele, znajomi. Zwyczajni, niebudzący podejrzeń. Rzeczywiście nic nie wiedzą czy tylko udają? Czas goni, atmosfera robi się nie do wytrzymania, puszczają nerwy. Przesłuchujący czuje obrzydzenie do siebie, do tego, co robi. Ja czuję obrzydzenie do niego, do jego metod, chwilami trudno mi było czytać te partie powieści. Ale terrorysta jest gdzieś w mieście. Jeśli mu się uda, zginie kilka (?), kilkanaście (?), kilkadziesiąt (?) niewinnych osób. Jak go złapać? Autor stawia pytanie, które towarzyszy dyskusji na temat terroryzmu - jak daleko można się posunąć? Czy usprawiedliwione jest przekroczenie granic zakreślonych przez prawo? Ta sprawa to jednak tylko początek. Bohater dostaje inne zadanie. Ma zaprzyjaźnić się z Dafne, pisarką, i skłonić ją do współpracy. W grę wchodzi złapanie wyjątkowo niebezpiecznego terrorysty, szefa organizacji. Nie mogę zdradzić więcej. Bohater znajdzie się w sytuacji jeszcze bardziej paskudnej. Właściwie nie ma z niej dobrego wyjścia. W tym wypadku nie da się pogodzić zawodowego profesjonalizmu z wrażliwością, ze współczuciem. Nie można być jednocześnie dobrym agentem i człowiekiem. Nie, nie chodzi o Dafne, nie chodzi o miłość. Chodzi o zaufanie, o starego, umierającego człowieka. Ale pytań jest więcej i nie dotyczą tylko głównego bohatera. Także Dafne. Ile gotowa jest poświęcić, aby ratować swojego syna narkomana? Gdzie jej lojalność?
Chociaż powieść nie stroni od schematycznych rozwiązań, miłość, rozpad małżeństwa, to jest po prostu interesująca. Porusza, stawia ważne pytania, zmusza do współodczuwania i dlatego zostaje w pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz