Czasem jedna lektura wywołuje kolejną. Tak było i tym razem. Po przeczytaniu "Króla" Szczepana Twardocha postanowiłam pójść za ciosem i sięgnąć po "Stację Muranów" Beaty Chomątowskiej (Czarne 2016). Premiera reportażu miała miejsce kilka lat temu, w roku 2012, a teraz ukazało się wydanie drugie. Już kiedyś myślałam o tej książce, gdy przy okazji zwiedzania Muzeum Żydów Polskich Polin po raz pierwszy znalazłam się na warszawskim Muranowie. Włóczyłam się po nim, szukając żydowskich śladów, a przede wszystkim upamiętnień związanych z gettem. Nie było to wcale łatwe, właściwie na wszystko, co udało mi się znaleźć, trafiałam przypadkowo. Coś tam wiedziałam, pomagała intuicja i dobra orientacja w terenie. Musiałam przyznać rację tym wszystkim, którzy twierdzą, że ślady żydowskiego życia zacierane są przez polski żywioł. Dotąd myślałam, że takie głosy to przesada. Ale dość dygresji, wróćmy do książek.
Co ma wspólnego "Król" ze "Stacją Muranów"? Niezorientowanym wyjaśniam, że akcja powieści Twardocha toczy się przede wszystkim w dawnej Dzielnicy Północnej zamieszkanej głównie przez Żydów. Piszę głównie, bo w Warszawie nie było dzielnicy żydowskiej. To tam znajdowały się ulice uwiecznione na kartach literatury - Nowolipki, Miła, Nalewki, Gęsia, Dzika, Stawki i wiele innych. Te ptasie ulice, o których pisał Piotr Paziński w swojej książce pod takim właśnie tytułem. To tam Niemcy utworzyli warszawskie getto. To na jego gruzach powstał współczesny Muranów. A ponieważ po lekturze "Króla" odczuwałam niedosyt, postanowiłam jeszcze bardziej zanurzyć się w tamten świat i sięgnąć po książkę Chomątowskiej, w której dawne przenika się z nowym. Stare kamienice, niektóre eleganckie, inne podupadłe, przepastne podwórka pełne sklepów, warsztatów, drobnych interesów zostały zastąpione przez nowe bloki budowane na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. W pośpiechu, szybko, aby zaspokoić powojenny głód mieszkań w zrujnowanej stolicy. Dzielnica Północna bezpowrotnie zniknęła, zniknęli jej mieszkańcy, zniknęło dawne życie, zniknęła też pamięć o niej. I chociaż wielu ulicom przywrócono przedwojenne nazwy, to niekoniecznie ich przebieg jest taki jak kiedyś. Taki los spotkał główną arterię przedwojennego Muranowa, Nalewki. Dziś poza nazwą nie ma wiele wspólnego ze swoją dawną krewniaczką.
Chomątowska w swojej książce przywraca pamięć o tej części miasta i stawia ważne pytanie - jak się żyło i jak się żyje na cmentarzu. Tak, na cmentarzu, bo, o czym już pisałam, na terenie Dzielnicy Północnej Niemcy utworzyli getto. Muranów powstał na jego gruzach i z jego gruzów. Dosłownie. Teraz wiem, dlaczego muranowskie bloki stoją na wzniesieniach. Te niewielkie skarpy powstały z gruzów. Nie tylko dlatego, że bardzo trudno byłoby to gruzowisko w szybkim czasie usunąć. To ostatecznie podobno dało się zrobić. Główny powód był inny. W zamyśle twórcy starego Muranowa, architekta Bohdana Laherta, to sposób upamiętnienia dawnych mieszkańców i ich tragedii. Skarpy są niczym cokół pomnika. A pod nimi do dziś kryją się fundamenty i piwnice starych kamienic. Bo dylemat, przed jakim stanęli odbudowujący Warszawę, był następujący - co zrobić z tym morzem ruin? Co zrobić z miejscem po getcie? Obsiać trawą i stworzyć park? Czy budować nową dzielnicę? Z różnych powodów zwyciężyła ta druga koncepcja.
Chomątowska w sposób fascynujący opowiada o dawnej Dzielnicy Północnej i o powstaniu współczesnego Muranowa. O jego projektowaniu i budowaniu. W "Stacji Muranów" historia przedwojenna, wojenna przeplata się z historią PRL-u i wreszcie z dniem dzisiejszym. Autorka pokazuje, że już przed wojną grupa młodych warszawskich architektów związanych z pismem Praesens, zafascynowanych Le Corbusierem, snuła plany przebudowy i modernizacji Dzielnicy Północnej (podobne plany mieli Niemcy). To tamte idee dały początek odbudowie, bo głównym projektantem powojennego Muranowa został, przywołany już przeze mnie, Bohdan Lahert, jeden z członków grupy. Autorka pisze o jego wizji, jej realizacji, o gloryfikowaniu jego dzieła, a potem o krytyce i dyskusji, jaka w środowisko architektów, urbanistów i historyków sztuki trwa do dziś. Bloki powstawały w powojennej rzeczywistości, w zawrotnym tempie, wizję przykrawano do zgrzebnej rzeczywistości, nic dziwnego, że szybko na wierzch zaczęły wychodzić wady, usterki, niedoróbki i błędne założenia.
Drugą materią książki są historie ludzi. Twórców i budowniczych Muranowa, najczęściej przybyłych z prowincji, bijących budowlane rekordy (jak w "Człowieku z marmuru" Wajdy). I mieszkańców, czasem jeszcze tego przedwojennego, ale głównie tych, którzy zasiedlali nową dzielnicę i tych, którzy mieszkają tu dziś. I stale powtarza się pytanie - czy wiedzieli, gdzie mieszkają? Kiedy się dowiedzieli. Jak? I co zrobili z tą wiedzą? Jak im się żyje z duchami Dzielnicy Północnej? Czy śnią im się po nocach? Czy mają koszmary? Czasem pojawia się metafizyczny dreszcz, czasem proza życia. Fascynująca opowieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz