Odkąd przeczytałam dwie znakomite rumuńskie powieści wydane przez młode wrocławskie wydawnictwo Amaltea ("Matei Brunul" i "Medgidia, miasto u kresu"), co jakiś czas wchodziłam na ich stronę, sprawdzając kolejne nowości czy zapowiedzi. Niestety nic się nie działo, jakby Amaltea była jakąś wydawniczą efemerydą. Już byłam pewna, że niczym meteor błysnęli i przestali istnieć, kiedy w Krytyce Liberalnej znalazłam recenzję właśnie wydanej przez nich kolejnej rumuńskiej powieści, "Dni króla" Filipa Floriana (Amaltea 2016; przełożyła Radosława Janowska-Lascar). Do artykułu nie zajrzałam, pobieżnie zorientowałam się, że chwalą, ale już sam fakt, że się ukazał, był dla mnie rekomendacją. No i dwie poprzednie książki wydane przez Amalteę dawały gwarancję, że i po kolejną warto sięgnąć. Dlatego bardzo szybko kupiłam i bardzo szybko przeczytałam. Nie znam wcześniejszych powieści Floriana, bo ukazywały się w czasach, kiedy literaturą bałkańską niezbyt się interesowałam, a właściwie, bądźmy szczerzy, nie interesowałam się nią wcale. Dla porządku dodam jeszcze, że wydawało je Czarne.
"Dni króla" to opowieść o piętnastu latach, kiedy tworzyła się rumuńska państwowość. Akcja rozpoczyna się w roku 1866. To wtedy świeżo zjednoczone Mołdawia i Wołoszczyzna postanowiły zaproponować tron niemieckiemu księciu Karolowi Hohenzollernowi, co stało się trochę przez przypadek. Kończy w roku 1881, gdy Rumunia ostatecznie wyzwala się spod tureckiego panowania i Karol zostaje królem (wcześniej był tylko hospodarem). Te lata to czas budowy państwa, modernizacji, rozwoju. Karol nie ma łatwego życia - trafia do świata zacofanego, dziwnego, gdzieś na krańcach Europy. Dla uporządkowanego Niemca, który przybył z cywilizowanego serca Europy, Rumunia to panoptikum. Do tego dochodzą wieczne intrygi tutejszych polityków, rozruchy antyniemieckie po wojnie prusko-francuskiej, wojna z Turcją, tragedia osobista (śmierć jedynej córki). Mimo to z pruską konsekwencją podejmuje się powierzonego mu zadania - przeprowadza reformy i wzmacnia państwo. Pewnie lekko sparafrazowane jakoś pasowałoby do niego nasze zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną w pigułce podsumowujące panowanie Kazimierza Wielkiego. Karol podobnie przysłużył się Rumunii.
Kto po przeczytaniu tego pobieżnego i dyletanckiego wykładu sądzi, że "Dni króla" są powieścią polityczną, myli się bardzo. Chociaż niemiecki książę jest jednym z bohaterów książki, to przecież nie najważniejszym. Pierwsze skrzypce grają tu jego krajan, Józef Strauss - dentysta, który zostaje przez Karola sprowadzony do Bukaresztu, i kot dentysty, Zygfryd. Bo "Dni króla" to lekka, dowcipna, nieco groteskowa, czasem poetycka książka będąca połączeniem opowieści o człowieku, jego kocie z kroniką tworzącego się państwa. Historię tych piętnastu kluczowych lat autor umiejętnie wplata w historię Józefa Straussa. Robi to z wdziękiem, z ironią, z lekkością.
Czyta się powieść Floriana znakomicie, chociaż pewnie nie wszystkim przypadnie do gustu. Dużo tu opisów miasta i miejskiego życia, co mnie akurat bardzo frapowało, ale w naszych pospiesznych czasach nie każdy znajduje w sobie dość cierpliwości i uwagi, aby je smakować. To ten typ powieści, która pozwala bez reszty zanurzyć się w wykreowanym świecie. Razem z bohaterem wędrować po ulicach Bukaresztu, włóczyć się po przedmieściach, świętować, odwiedzać go w jego mieszkaniu, poznawać jego przyjaciół. Bardzo spodobało mi się stwierdzenie, jakie znalazłam w przywoływanej tu recenzji w Kulturze Liberalnej - "Dni króla" są jak album ze starymi fotografiami. To niezwykle trafne spostrzeżenie i bardzo żałuję, że to nie ja ujęłam je w tak zgrabną myśl.
Na koniec muszę jeszcze wspomnieć, że równie ważnym wątkiem jest też historia namiętnej miłości i łączący się z nią nieoczekiwany splot zdarzeń prowadzący do nieporozumień i nieszczęścia. Ale w tej pogodnej opowieści wszystko przecież powinno skończyć się dobrze.
Uczciwie jednak przyznaję, że książka Filipa Floriana nie ma tej wagi, co "Matei Brunul" czy "Medgidia, miasto u kresu", stąd mój lekki niedosyt. Mimo to warto po nią sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz