Wielka ochota, aby przeczytać "Białą gwardię" Michaiła
Bułhakowa(PIW 1989; przełożyli Irena Lewnadowska, Witold Dąbrowski) przyszła do mnie oczywiście w najmniej odpowiednim momencie, a może właśnie z tego powodu. Bo kiedy po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie rozgorzała dyskusja, czy kanselować rosyjską kulturę, jeden ze znawców rosyjskiej literatury, jej tłumacz, profesor uniwersytetu, który opowiadał się za bezsensem takiego postępowania szczególnie w wypadku klasyków, zalecając raczej lekturę krytyczną, wymienił w tej wypowiedzi właśnie "Białą gwardię" Michaiła Bułhakowa jako przykład znakomitej powieści. Pewnie długo jeszcze bym po nią nie sięgnęła, bo aż tak mi nie zależało, a cena ebooka trzymała się mocno, gdybym w międzyczasie nie zapisała się do biblioteki, o czym nie raz już tu wspominałam i co wszystkim gorąco polecam.Bułhakowa znałam do tej pory oczywiście tylko z "Mistrza i Małgorzaty", którą to powieść przeczytałam dwa razy. Raz w wieku, kiedy zwykle się po nią sięga po raz pierwszy, czyli w czasach licealnych lub studenckich, drugi wiele lat później. Za każdym jednak razem miałam do czynienia z wydaniem ocenzurowanym. Widziałam też dwie adaptacje teatralne - w Teatrze Telewizji i na deskach żywego teatru w nie byle jakiej reżyserii. Muszę przyznać, że druga lektura już mnie tak nie porwała jak pierwsza, ale dlaczego, tego oczywiście dziś nie pamiętam.
Akcja "Białej gwardii", pierwszej powieści pisarza, która ma też swoją wersję sceniczną - "Dni Turbinów", rozgrywa się w Kijowie głównie w grudniu 1918 roku, do czego jeszcze wrócę. Chociaż Michaił Bułhakow urodził się właśnie tam i tam spędził dzieciństwo oraz młodość, chociaż to miasto pokochał, to czuł się jednak Rosjaninem, choćby dlatego, że w rosyjskiej rodzinie się wychował. Teraz w Ukrainie burzy się, albo dopiero będzie się burzyć, jego pomniki, twórczość pisarza oficjalnie została skancelowana, przeciwko czemu protestują pracownicy jego muzeum, które znajduje się w Kijowie. Widać więc, że sami Ukraińcy nie są zgodni, jak traktować spuściznę literacką autora "Mistrza i Małgorzaty".
Muszę przyznać, że lektura "Białej gwardii" mocno mnie rozczarowała. Często tak bywa, kiedy oczekiwania są bardzo rozbudzone. Ale w tym wypadku nie tylko o to chodzi. Przyznam się, że wielokrotnie miałam ochotę rzucić książkę i zabrać się za inną, tym bardziej, że mam co czytać. Nie zrobiłam tego jednak, uparcie brnęłam dalej, aż jakoś tak po połowie, dopiero!, powieść wciągnęła mnie na tyle, że nie myślałam już o kapitulacji. Nie oznacza to jednak, aby jej druga część mnie zachwyciła. Cóż, nie podzielam entuzjazmu dla "Białej gwardii", jaką wyraził profesor, o którym wspomniałam.
Jakie są powody mojego rozczarowania? Jedno z nich to być może tłumaczenie. Nie jestem przeciwniczką starych przekładów, ale w tym wypadku miałam wrażenie, że to konkretne nie najlepiej przeszło próbę czasu. Oczywiście nie znam oryginału, więc trudno wyrokować, może język tej powieści jest właśnie taki, a nie inny, w końcu to debiut Bułhakowa. "Mistrza i Małgorzatę" czytałam w tym samym przekładzie i wtedy mi to zupełnie nie przeszkadzało, no ale czas płynie i język się zmienia. Jednak to nie ten powód jest najważniejszy.
Najtrudniejsze i najbardziej zniechęcające jest to, że szczególnie w pierwszej części powieści bardzo trudno się połapać i zrozumieć, kto jest kim, kto przeciwko komu. I tu powody są dwa. Pierwszy to czas zdarzeń i historia. Akcja, jak wspominałam, rozgrywa się w Kijowie głównie w grudniu 1918 roku, a czas od wybuchu pierwszej wojny do jej zakończenia to moment dziejowy, kiedy w Ukrainie dzieje się bardzo dużo. Zmieniają się okupanci, powstają i upadają kolejne rządy, prorosyjskie, proukraińskie, rewolucyjne i opowiadające się za upadłą monarchią, a to wszystko jeszcze się między sobą krzyżuje w rozmaite konfiguracje. Trzeba mieć specjalistyczną wiedzę historyczną, żeby się w tym wszystkim zorientować. Ja jakieś pojęcie miałam, z naciskiem na jakieś, ale to oczywiście było zupełnie niewystarczające. Może się wydawać, że w dobie internetu to żaden problem, aby wyszukać odpowiednie informacje. Otóż aż tak drobiazgowe niekoniecznie. Sporo się naklikałam, aby uporządkować sobie wiedzę.
A jakby tego było mało, konstrukcja powieści utrudnia zadanie. I to powód kolejny mojego zniechęcenia. Bohaterów jest wielu, duże partie powieści składają się z epizodów, w których zmieniają się protagoniści, pojawiają się nowe postacie, nie zawsze można się zorientować, kto po czyjej stronie stoi. Są też liczne retrospekcje, nie zawsze łatwo ustalić, kiedy rozgrywa się jakiś epizod. W dodatku autor posługuje się ironią, ale nie tak wprost jak w "Mistrzu i Małgorzacie", często trudno wyczuć, co pisane jest na serio, a co ironicznie. Irytowały mnie dość częste onomatopeje, które kończyły lub zaczynały zdania, na przykład: Dryń ... Treń ... Gitara. Turek ... Żeliwna latarnia na Bronnej ... Mogę się domyślać, że taki sposób pisania ma oddać chaos i niepewną atmosferę, jakie zapanowały w mieście w tym okresie, kiedy wycofały się okupacyjne wojska niemieckie, upadł hetmanat Skoropadskiego, czyli państwo ukraińskie pod niemieckim protektoratem istniejące od kwietnia do końca grudnia 1918 roku, i w związku z tym rozwiązano oddziały wojskowe, ową tytułową białą gwardię, mające bronić miasta przed atakującymi ją wojskami Petlury. Rozumiem, ale czytania to nie ułatwia. Dopiero kiedy akcja zwalnia i przenosi się do kamienicy Turbinów, głównych bohaterów powieści, można nieco odetchnąć i zorientować się, co się dzieje.
Dzisiaj trudno sobie nie zadać pytania, czy powieść Michaiła Bułhakowa jest rzeczywiście antyukraińska. Jej bohaterami są członkowie rodziny Turbinów, dwóch braci i siostra. Poznajemy ich w momencie, kiedy kilka miesięcy wcześniej pochowali matkę, a ich ojciec od dawna nie żyje. Helena jest żoną oficera, który ma jakieś stanowisko w rządzie hetmana Skoropadskiego i ucieka razem z nim z kraju, zostawiając ją na łaskę i niełaskę tego, co się wydarzy. Jej starszy brat, Aleksiej, jest lekarzem i wstępuje do oddziałów hetmańskich mających bronić miasta przed wojskami Petlury, młodszy, Nikołka, niedawno skończył szkołę i też zaciąga się do tego samego wojska. Są oni niewątpliwie przedstawicielami inteligencji związanej z carską Rosją, na pewno mówią po rosyjsku i trudno powiedzieć,czy w ogóle zależy im na powstaniu państwa ukraińskiego. W tym momencie opowiedzieli się za Skoropadskim. Sam Petlura i jego wojska przedstawione są w powieści rzeczywiście okropnie. Jak wróg i dzicz, która ma najechać miasto. I o tym oczywiście należy pamiętać. Trudno się dziwić Ukraińcom, że teraz im sam autor i ta powieść przeszkadza.
Ale jest w "Białej gwardii" prawda uniwersalna. To obraz miasta i jego mieszkańców rozwalcowywanych przez Historię. Obraz czasów niespokojnych, kiedy wszystko się zmienia, kotłuje, kiedy nie wiadomo, kto jest kim, komu wierzyć, a kogo się bać i co stanie się w najbliższej przyszłości. Kto może ucieka, ale wszyscy przecież nie uciekną. Do miasta napływają uchodźcy z terenów zajętych przez wojska przeciwnika politycznego. Zdobywcy grabią i mordują, a swoje używanie mają też rozmaitej maści przestępcy, którzy w takim chaosie czują się jak ryby w wodzie. W tym wszystkim jakoś muszą się odnaleźć zwykli mieszkańcy, przeczekać, bo każda nawałnica kiedyś ucichnie. Wszystko mija, nawet najdłuższa żmija. - jak napisał Stanisław Jerzy Lec. Co jest ratunkiem? Rodzina, zdaje się mówić autor. Bo to właśnie w swoim mieszkaniu, wśród przyjaciół Turbinowie odnajdują namiastkę normalności.
Jest tu też obraz zdrady. Władze hetmanatu uciekają, a żołnierze, którzy zaciągnęli się do jego armii, zostają wystawieni do wiatru i narażeni na śmiertelne niebezpieczeństwo. W chaosie, jaki zapanował, rozkazy o rozformowaniu oddziałów i ukryciu się przychodzą zbyt późno i nie do wszystkich docierają. Pagony oznaczające przynależność do tego wojska stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo.
I pozostaje pytanie o sens tego wszystkiego.
A po co to było? Nikt na to nie odpowie. Czy ktoś zapłaci za krew? Nie. Nikt. Po prostu roztaje śnieg,, wzejdzie zielona ukraińska trawa, porośnie ziemię ... Bujnie zakłosi się zboże ... Zadrży nad polami upał i nie zostanie po krwi nawet ślad. Tania jest krew na czerwonych polach i nikt płacić za nią nie myśli. Nikt.
Wszystko przeminie. Cierpienia, męki i krew, głód i mór. Sczeźnie miecz, ale gwiazdy pozostaną także i wtedy, kiedy nawet cień naszych ciał i spraw nie pozostanie już na ziemi.
Jest w tych cytatach pociecha i głęboki smutek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz