Od dawna przymierzałam się do sięgnięcia po "Kroniki w kamieniu"
albańskiego pisarza Imaila Kadare (Wydawnictwo Akademickie Sedno 2023; przełożył Marek Jeziorski). Dotąd nie czytałam żadnej jego książki, a wyszło ich w Polsce sporo. Oczywiście wiedziałam, że to pisarz nagradzany na świecie, ale jakoś było mi z nim nie po drodze, bo wiadomo, nie da się czytać wszystkiego. Ale o "Kronice w kamieniu" mówiło się tak dużo i bardzo dobrze, że postanowiłam spróbować. Teraz wiem, że nie poprzestanę na tej jednej powieści. Wpisałam sobie Ismaila Kadare na listę autorów, których zamierzam wypożyczyć z biblioteki.Akcja "Kroniki w kamieniu" toczy się w nienazwanym albańskim mieście w latach 1940-1943. Wiadomo jednak, że chodzi o Gijokastrę, rodzinną miejscowość pisarza. Narrator, mały chłopiec, to alter ego autora. Przygląda się rzeczywistości, nadając jej magiczny rys. Muszę przyznać, że chociaż nie przepadam za realizmem magicznym, w tym wypadku to zawieszenie pomiędzy jawą, a wyobraźnią bohatera, która chwilami zniekształca świat, odrealniając go, zupełnie mi nie przeszkadzało.
Początkowo wszystko wydaje się niewinne, chociaż miasto okupują Włosi. Wizyty krewnych i sąsiadów, pogawędki kobiet, które wychylają się z okien swoich domów, wymieniając plotki i komentując wydarzenia, odwiedziny u dziadków, którzy mieszkają w innym rejonie miasta, a droga do nich jawi się bohaterowi jak wielka wyprawa, spotkania z najbliższym przyjacielem, budowa lotniska i obserwacja stacjonujących tam samolotów, które go fascynują i pobudzają wyobraźnię, niezwykłe, na poły fantastyczne zdarzenia, czary, w które wierzy nie tylko narrator, ale i dorośli mieszkańcy miasta. Wśród sąsiadów i krewnych bohatera jest wiele barwnych postaci. A może to jego wyobraźnia sprawia, że wydają się niezwykli, zabawni, czasem groteskowi? W tych niespokojnych czasach stale rodzą się jakieś plotki, z domów wychodzą stare kobiety, które wieszczą przyszłość.
Z czasem jednak przez tę bajkową atmosferę przebijają się coraz bardziej dramatyczne zdarzenia. A właściwie to ja, czytelniczka, uzbrojona w całą moją wiedzę o wojnie, obserwowałam narastającą grozę, bo dla bohatera niemal wszystko, co się działo, to nadal przygoda. Był niezwykle dumny, kiedy na jego domu powieszono tablicę z informacją, że kamienna piwnica została przeznaczona na schron dla dziewięćdziesięciu osób. Dla niego schodzenie tam stanowiło niezwykłą odmianę codzienności, możliwość obserwowania chroniących się sąsiadów, słuchania ich rozmów.
W każdym razie podobał mi się ten nowy czas z pieczarami i piwnicami. (...) Byłem szczęśliwy, że nasz dom stał się nieoczekiwanie głównym punktem dzielnicy. Bardzo się ożywił. (...) Nasz dom przypominał teraz targowisko, na którym codziennie coś się działo (...)
A przecież miasto było bombardowane przez dłuższy czas, wyły syreny. Wiemy, co to oznacza, a jednak dzięki wyobraźni narratora, jego dziecięcej gotowości do przekształcania rzeczywistości w fascynującą przygodę, bardziej rozumiemy, jak dramatyczna jest rzeczywistość okupowanego miasta i jego mieszkańców, niż to czujemy. Podobnie fascynująca jest ucieczka do piwnic zamku, kiedy te w domach zostają uznane za nienadające się na schrony, czy eksodus z miasta do wiosek w górach przed mającymi wkroczyć Niemcami. A jednak z czasem robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Pojawia się komunistyczna partyzantka, do której uciekają młodzi chłopcy, a nawet dziewczyny. Rodzą się polityczne konflikty, dochodzi do zamachów na okupantów i ich krwawego odwetu. Jesteśmy świadkami egzekucji, a wszystko to dzieje się także na ulicy, na której mieszka bohater, wśród jego najbliższych sąsiadów.
Bardzo ważnym bohaterem tej powieści jest miasto, które w wyobraźni narratora żyje niczym jakiś wspaniały, fascynujący twór. Żyją jego kamienne domy, żyją ciągnące się pod górę ulice wyłożone brukiem, żyją rzeki i potoki. Szczególnie widoczne jest to w pierwszej części powieści, z czasem miasto zastyga nieniepokojone wyobraźnią bohatera. Czy dlatego, że dorasta? A może bardziej fascynuje go to wszystko, co dzieje się wokół niego? W tych partiach najlepiej widać mistrzowski styl autora. Obcowanie z jego językiem, znakomicie oddanym przez tłumacza, jest wielką przyjemnością.
Ale oto nieoczekiwanie, wszystko uległo zmianie tamtego dnia, kiedy spadły bomby. Mocno wstrząsnęły głównym pokojem; bardzo zbrzydł, miał wybite wszystkie szyby, gdy tymczasem piwnica, cicha, łagodnego usposobienia, nawet nie zapytała, co się stało na zewnątrz. Współczułem mu, opuszczonemu przez wszystkich. Podczas bombardowań, kiedy grube mury piwnicy nawet nie drgnęły, martwiłem się o niego, cały się chwiał i dygotał tam wysoko, zupełnie samotny. Przypominał mi kobietę piękną, ale przerażoną i znerwicowaną, gdy tymczasem piwnica była jak głucha staruszka o mocnych kościach.
Szalona rzeka, pomyślałem. Każdej zimy starała się ugryźć miasto u jego podnóża. Jednak nie była tak groźna, jak usiłowała to pokazać. Groźniejsze były potoki spływające z góry. I one, jak rzeka, starały się ugryźć miasto. Lecz podczas gdy rzeka nabrzmiewała i puszyła się arogancko u podnóża miasta, potoki rzucały się zdradziecko na jego plecy.
Ulica Varosha z trudem pięła się w górę, natomiast z jej prawej strony schodziła z furią ulica Gjobeka, która oddalając się od łykowego domu włoskich zakonnic, jakby chował on jakąś zarazę, zderzała się z ulicą Varosha i z tego zderzenia obie wychodziły pokręcone. Dalej Zaułek Szaleńców, ślepy i uparty, rzucał się na subtelną ulicę przy gimnazjum, ale ta, w ostatniej chwili, sprytnie unikała zderzenia, odchodząc nieco w bok. I wtedy Zaułek Szaleńców puszczał się w dół, przez całą dzielnicę, jakby szukał zwady i w czasie tego biegu wykonywał najbardziej nieoczekiwane i najdziwniejsze zakręty.
"Kronika z kamienia" to wspaniała literacka uczta, oddech po tych dwóch czytadłach, o których ostatnio pisałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz