A było tak. Kupiłam najnowszą książkę Wojciecha Lady "Pożytki z katorgi" wydaną przez Czarne, na którą od chwili zapowiedzi ostrzyłam sobie zęby, bo temat wydaje mi się ciekawy. A ponieważ zdecydowałam się na nią właściwie w ciemno, zainteresowana tematem, spokojna, bo wiadomo, że Czarne trzyma poziom, postanowiłam sprawdzić, kim jest autor. I tak natrafiłam na jego poprzednią książkę - "Polscy terroryści" (Znak 2014), a że temat równie ciekawy, a może nawet fascynujący, no i szczęście sprzyjało (promocja, promocja!), więc kupiłam i niemal od razu siadłam do lektury. Połknęłam w dwa majówkowe dni, bo rzecz okazała się bardzo ciekawa.
Polacy terrorystami? Czy wiedziałeś o tym, czytelniku tej notki? Może słyszałeś o najsłynniejszej akcji - napadzie na pociąg w Bezdanach? Najsłynniejszej, bo brał w niej udział sam Józef Piłsudski, a działo się to w roku 1908. Akcja była jedną z wielu, zresztą wyjątkowo spartaczona i nieudana. Słusznie domyślasz się, że i o niej jest mowa w "Polskich terrorystach". Dla mnie temat nie był zupełnie nowy, coś obiło mi się o uszy, dosłownie, bo słuchałam kiedyś audycji radiowej na ten temat. Całkiem prawdopodobne, że była to rozmowa wokół książki Wojciecha Lady. Oczywiście dziś już tego nie pamiętam. No a wcześniej widziałam film Agnieszki Holland "Gorączka" nakręcony na podstawie powieści Andrzeja Struga "Dzieje jednego pocisku". Próbowałam nawet ją przeczytać, ale mnie znudziła. Być może dziś byłoby inaczej.
Wojciech Lada w sposób bardzo przejrzysty, uporządkowany i przystępny dla przeciętnego czytelnika pisze o tym mało (?) znanym epizodzie naszej historii. Polski terroryzm związany był przede wszystkim z partiami i organizacjami lewicowymi. To dlatego nazwisko Piłsudskiego tak często przywoływane jest na kartach książki. Bo najwięcej zamachów miały na swoim koncie bojówki PPS-u. Sam Piłsudski nie był zwolennikiem terroru, raczej myślał o przygotowaniu powstania, uległ pod presją partyjnych, robotniczych dołów, które aż rwały się do tej roboty, co może dziwić, bo zamachowcy często płacili życiem za udział w akcji. Albo rozrywała ich bomba, którą rzucali, albo, jeśli zostali złapani, skazywani byli na śmierć. Ale co robotnik miał do stracenia? Zarabiał bardzo marnie, ciężko pracował, jadł podle, podle mieszkał, a prawdopodobieństwo, że umrze w wieku trzydziestu kilku lat, było bardzo duże. Nic dziwnego, że mając taką perspektywę, swojego życia nie cenił, a chęć zemsty na zaborcy była tak ogromna, że palił się do konspiracyjnej roboty. Bo to właśnie chęć zemsty w głównej mierze napędzała terrorystów. Kto padał ofiarą zamachowców? Żandarmi, urzędnicy i funkcjonariusze rosyjskiego apartu władzy, ale także Polacy podejrzewani o donosicielstwo. Aby zdobyć pieniądze na działalność, napadano między innymi na pociągi przewożące gotówkę. W jaki sposób dokonywano zamachów? Początkowo strzelano, czasem w ruch szedł nóż, potem rozwinęła się produkcja bomb. Piłsudski, aby nie doprowadzić do anarchii, musiał ująć w karby to oddolne robotnicze pospolite ruszenie, dlatego powstały bojówki.
Ale chaosu i anarchii nie udało się uniknąć. Apogeum zamachów to lata 1905 (zapomniana rewolucja) i kilka kolejnych, ale terror obecny był na ziemiach polskich, głównie zaboru rosyjskiego, już od ćwierćwiecza. To kontynuacja ciągle świeżej w pamięci tamtego pokolenia tradycji powstania styczniowego. Budził strach i przerażenie u rosyjskich aparatczyków. W roku, w którym nasilenie terroru było największe, do zamachów dochodziło średnio ... trzy razy dziennie! Stale ktoś ginął, pistolety i bomby stały się rzeczą powszednią. W piśmie Robotnik pojawiła się nawet rubryka Kronika Terrorystyczna. Oczywiście odwet był straszny - w wyniku kary śmierci w samej Warszawie w latach 1906-1908 zginęło więcej Polaków niż w powstaniu styczniowym na ziemiach zaboru rosyjskiego! Ale to niejedyne negatywne konsekwencje. Chociaż zamachy były kierowane przeciwko konkretnym osobom, to przecież bardzo często ich ofiarami padali przypadkowi przechodnie. Z czasem z bronią w ręku zaczęto załatwiać rozmaite porachunki, mnożyły się morderstwa na zlecenie, krwawo walczyły też między sobą bojówki socjalistyczne i endeckie. Lada pisze, że ziemie zaboru rosyjskiego stały się Dzikim Wschodem.
Jak już wspomniałam, konstrukcja książki jest bardzo przejrzysta i precyzyjna. Oprócz wstępu i rozdziału ostatniego składającego się z bardzo ciekawych refleksji - na przykład o różnicach między terroryzmem dawnym a współczesnym, o pozytywnych skutkach tamtego terroru (Legiony, sprawne rozbrajanie zaborców w roku 1918, udział w wojnie 1920 roku), o tym, na ile spadkobiercą tamtej idei było AK - w kolejnych rozdziałach Lada przygląda się rozmaitym aspektom polskiego terroryzmu. Opisuje sposoby przeprowadzania akcji, zajmuje się życiem terrorystów (bardzo ciekawe - żadnej stabilizacji, stale w drodze, konieczność bezustannego zmieniania mieszkań, właściwie trudno mówić o mieszkaniach, to życie kątem u kogoś), produkcją bomb, pisze o więzieniach i o roli kobiet. A ta była niemała! Między innymi przewoziły pod spódnicami broń i ładunki wybuchowe! Nazywano je dromaderkami. Dlaczego tę niebezpieczną funkcję powierzano kobietom? Bo ich nie podejrzewano i łatwo mogły ukryć towar właśnie w spódnicach, często specjalnie szytych dla tego celu. Ale nie tylko tym się zajmowały. Brały też udział w zamachach i produkowały bomby. Autor nie zapomina wymienić najważniejszych polskich terrorystów. Wśród nich, oprócz Piłsudskiego, byli na przykład jego późniejsza żona Aleksandra Szczerbińska, przyszły premier i marszałek sejmu Walery Sławek, Ignacy Mościcki, jeden z prezydentów II RP Stanisław Wojciechowski, Kazimierz Sosnkowski i ..., jak pisze autor, około ośmiu tysięcy innych. Wystarczy? Warto też dodać, że książka jest znakomicie udokumentowana.
Na koniec dwie, z konieczności krótkie, refleksje. Jak to jest, że dzisiaj, kiedy wiemy, jak straszny jest terroryzm, kiedy potępiamy terror islamski, zupełnie inaczej oceniamy tamtych terrorystów (w II Rzeczpospolitej ci, którzy przeżyli, cieszyli się ogromnym szacunkiem). Dlaczego? Bo walczyli w słusznej sprawie? Ale Wojciech Lada twierdzi, że ich celem była zemsta, po prostu zemsta. Nie można też zapominać o przypadkowych ofiarach zamachów i anarchii, do jakiej bojownicy doprowadzili. Strach, niepewność, zagrożenie stały się codziennością, dotykały nie tylko Rosjan, ale i Polaków. Że skala była inna? Tak, bo środki były inne. Jak spekuluje autor, gdyby dynamit istniał w czasach powstania styczniowego, powstańcy pewnie próbowaliby wysadzić Kreml! I refleksja druga. Naprawdę musimy wiedzieć, że terror nie tylko islamskie ma imię. Warto pamiętać, o terroryzmie włoskim i niemieckim z lat siedemdziesiątych zeszłego wieku i o tym, że zamachy terrorystyczne w Stanach to przede wszystkim dzieło białych mężczyzn, a jest wynikiem między innymi powszechnej dostępności do broni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz