Andrzej Chwalba "Rok 1919. Pierwszy rok wolności"

Kiedy chodziłam do szkoły, historia jakoś specjalnie mnie nie interesowała, wiedzę z tej dziedziny mam mocno dziurawą, bo chociaż w liceum uczył mnie bardzo dobry historyk, to niestety był on człowiekiem niezwykłej łagodności i dobroci. Nietrudno było mieć dobre oceny bez większego wysiłku. Od kilku lat wiele się zmieniło. Historia bardzo mnie interesuje, oczywiście nie wszystkie tematy. Powiedziałabym, że im odleglejsze czasy, tym mniej. Pilnie słucham w moim ulubionym radiu kilku audycji historycznych, od czasu do czasu czytam jakąś książkę popularnonaukową albo reportaż historyczny. Inna sprawa, ile mi z tego w głowie zostaje. Raczej mgliste wrażenie niż konkretne informacje. Przeraża mnie to. No ale lepszy rydz niż nic. Nie mogłam wobec tego ominąć książki Andrzeja Chwalby wydanej przez Czarne "Rok 1919. Pierwszy rok wolności" (2019). Temat pasjonujący. Profesor Chwalba wydał już kilka tytułów skierowanych do szerszego odbiorcy, ale jakoś dotąd żadnej nie czytałam. Ale "Roku 1919" nie miałam zamiaru przegapić.

Obchodzimy właśnie stulecie odzyskania niepodległości. No dobrze, ale co to znaczyło w praktyce? Jak się to odbyło, jak dokonało? Pstryk i 11 listopada 1918 Polska na nowo stała się niepodległym państwem. Zaborcy wojnę przegrali, skorzystaliśmy ze sprzyjającego momentu dziejowego, mieliśmy zdeterminowanych mężów stanu-wizjonerów: Piłsudskiego, Paderewskiego, Witosa, Dmowskiego i Daszyńskiego (o nim zwykle się zapomina). I tak z trzech zaborów w zmienionych granicach powstała II Rzeczpospolita. Ale przecież to nie odbyło się tak prosto! Niby od dawna wiedziałam, że sklejenie państwa z ziem należących przez grubo ponad sto lat do innych krajów to trud niewyobrażalny. Inne prawo, inny system szkolnictwa, sądownictwa, inny stopień rozwoju gospodarczego, różny stopień praw i swobód dla obywateli, inna sieć kolejowa, a nawet inny rozstaw torów. To wiedza raczej powszechna. Ale Andrzej Chwalba pokazuje znacznie dokładniej ogrom problemów, przed jakim stanęła powstająca Polska. Jakby rozsuwał przed czytelnikiem kurtynę dziejów albo zbliżał oko kamery i hasło odzyskanie niepodległości dzięki temu przestaje być puste. 

Kiedy czyta się kolejne rozdziały, kiedy czyta się o ogromie wyzwań, kłopotów, trudności, a nawet klęsk, trudno oprzeć się magicznemu sposobowi myślenia - to cud, że Polska powstała, zbudowała się i zaczęła funkcjonować jak każde inne państwo. Ale autor w zakończeniu przekonuje, że ma to swoje racjonalne podstawy - praca, starania i determinacja polityków oraz urzędników państwowych, ale także zwykłych ludzi, którzy podjęli ten trud i na swoją miarę oraz możliwości, krzątając się kolo codziennych spraw, budowali państwo. Wobec tego wypada zrobić przynajmniej przegląd problemów, z jakimi zmagała się odrodzona Polska. 

Zacząć należy od tego, że trudno znaleźć jeden moment, kiedy powstała. Wiadomo, że 11 listopada to data mocno umowna, długo konkurowało z nią kilka innych! Ustalanie granic to też proces. Wcale nie było jasne, które ziemie ostatecznie wejdą w skład państwa. Na niektórych terenach wciąż jeszcze stacjonowały wojska niemieckie. Samo rozbrajanie i układanie się z okupantami też nie było proste. Ogłoszenie niepodległości wcale nie oznaczało zakończenia wojny. Zanim w 1920 roku wybuchł konflikt polsko-bolszewicki, walczyliśmy z Ukraińcami, o czym słabo się pamięta. Wiemy o orlętach lwowskich, często nie mając świadomości, że to jeden z epizodów tej wojny. 

Płynność granic i walki to nie koniec problemów. Kolejny z nich to kłopoty ze znalezieniem ludzi - do administracji państwowej i lokalnej, do wojska, a armia była bardzo potrzebna, do policji, ale także nauczycieli. Skąd ich brać i wobec tego, czy zostawiać tych, którzy pracowali w strukturach państw zaborczych? Czyścić do spodu czy pozwolić pracować kompetentnym, którzy często nie mówili nawet po polsku? I kolejne wyzwania - wzajemna niechęć i pogarda mieszkańców trzech zaborów. Różna obyczajowość, różny stopień rozwoju, różna polszczyzna, różna mentalność. Wędrówki ludów, migracje - nie tylko cywilów, ale przede wszystkim żołnierzy. Zdemobilizowanych i jeńców. To rodziło ogromne problemy. Jeden przykład - powrót pewnej rodziny z Petersburga do Polski trwał niemal dwa lata. I nie był to wcale wyjątek. A poza tym dewastacja ziem należących do nowego państwa, bo po większości z nich przejechał walec wojenny, a okupanci dodali swoje. Najmniej zniszczona była Wielkopolska, tam w ogóle wszystkie bolączki występowały w stopniu najłagodniejszym, najbardziej ziemie północno-wschodnie, czyli Wileńszczyzna i okolice. Tu z kolei wszystkie problemy były zwielokrotnione. 

To nadal nie koniec plag trapiących powstające państwo - bo jeszcze kłopoty z zaopatrzeniem, często po prostu głód (zdarzały się napady na ludzi, którzy nieśli zakupy), i z transportem, pociągi przeznaczone były przede wszystkim dla wojska, choroby, epidemie, nieprawdopodobny bandytyzm. I tak dalej, i tak dalej. Książkę kończy arcyciekawy rozdział o trudnych, niezwykle skomplikowanych stosunkach polsko-żydowskich. W ogóle odnajdziemy w początkach niepodległej Polski zalążek problemów, które odbiją się czkawką później - ot choćby rzeź wołyńska. Jej praprzyczyn należy szukać w roku 1919 właśnie.

Bardzo to wszystko ciekawe, chociaż nie należy spodziewać się literackich fajerwerków i eksperymentów z formą. To solidna książka popularnonaukowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty